Strona główna Wywiad Kucharzę, bo lubię!

Kucharzę, bo lubię!

O miłości przynoszonej w kubku herbaty, mężczyznach i kobietach w kuchni, inspiracjach kulinarnych i dobrodziejstwach polskich smaków z Ewą Wachowicz rozmawiała Urszula Pieczek

Urszula Pieczek: Jest Pani świeżo po nakręceniu nowych odcinków programu Ewa gotuje. Czego możemy się spodziewać?

Ewa Wachowicz: W maju chciałabym zaproponować potrawy na sezon grillowy i „przyjęcie pod chmurką”. Dzięki temu, że pogoda dopisała i było ciepło, kręciliśmy odcinki na zewnątrz, udało się nam również wybrać na wiosenne zakupy na krakowski Kleparz.
W Polsce przeżywamy teraz boom kulinarny, każdy bardzo łatwo i szybko może i chce zostać kucharzem. Nie chodzi mi jedynie o programy kulinarne, a całą tendencję, która przyszła do nas z Zachodu. Te pomysły przekłada się, z większym czy mniejszym sukcesem, na rynek polski. Czy kiedykolwiek myślała Pani o swoich programach w ten sposób, aspirowała Pani, na przykład do tego, by być polską Marthą Stewart?

W kuchni polskiej trudno inspirować się Zachodem, ponieważ tamtejsza sztuka kulinarna jest zdecydowanie inna od naszej. Najważniejsze jest jeść zgodnie z porami roku oraz to, co rośnie na danym terenie. Można wyrządzić sobie dość dużą krzywdę, jedząc na przykład w zimie tylko dania kuchni śródziemnomorskiej. Ta kuchnia dostosowana jest do ciepłych krajów, gdzie długo świeci słońce. Nie bez znaczenia jest też fakt, że nie mamy dostępu do takich składników, które dominują w kuchni śródziemnomorskiej. W mojej kuchni można jednak odnaleźć wiele wpływów różnych kuchni światowych, dostosowanych do naszych gustów. Lubię odkrywać nowe smaki, czytam wiele książek kulinarnych, oglądam programy, obserwuję światowe trendy.
A co w tej chwili jest kulinarnie modne? Jakie są światowe trendy?

Oczywiście slow food i zdrowe odżywianie. W Polsce zdrowa kuchnia i produkty Eko ciągle jeszcze kojarzone są z wysoką ceną. Niestety… Polacy mówią: „nas nie stać na to Eko”, a to nie do końca tak jest – czasem wystarczy trochę się wysilić, żeby mieć bardzo dobre produkty, ekologiczne, z pewnych źródeł.
I w przystępnej cenie.

Właśnie! Zdobycie ekologicznych jabłek i warzyw w normalnych cenach nie jest przecież niemożliwe. W polskich domach długo pokutowały lata 90., kiedy to zachłysnęliśmy się fast foodami, pizzą, hamburgerami. Dzięki wysypowi programów kulinarnych na nowo uczymy się gotować. Obserwuję to przede wszystkim po moich widzach i po pytaniach, jakie zadają na moim fanpage’u. Jedna z moich fanek  napisała ostatnio: „Pani Ewo, proszę nie mówić włoszczyzna, tylko wyjaśnić, co to znaczy”. Okazuje się, że rośnie pokolenie, które nie wie co to domowa kuchnia, nie potrafi gotować, pokolenie, któremu trzeba przypomnieć co to rosół i że nie robi się go z kostki. Mój dom był bardzo tradycyjny – wspólnie jadało się śniadanie, obiad, kolację, wspólnie przygotowywało się posiłki.
Celebrowało się chwile przy stole.

Tak, celebrowanie posiłków było i jest bardzo ważne.

Trendy światowe przekładają się na modę polską?

Powraca moda na dobrą kuchnię polską, na nasze tradycyjne smaki. Po zachłyśnięciu się różnymi nowościami, zaczynamy doceniać nasze dobre produkty – ogórki kiszone, grzyby marynowane, kapustę kiszoną, dziczyznę, kiełbasy.

Mówiła Pani wcześniej o inspiracjach z książek kulinarnych. Sama Pani wydaje książki kulinarne, a czy kolekcjonuje, zbiera Pani książki innych autorów?

Tak. Zarówno te wydawane w Polsce, jak i zagraniczne. Kolekcjonuję książki kulinarne z Australii czy Stanów Zjednoczonych, z których wiele przepisów jest kompletnie nieprzekładanych na grunt polski. Trudno przygotowywać na przykład homary, kiedy nie ma się do nich dostępu. Jest mnóstwo świetnych książek o owocach morza, na przykład Gordona Ramsaya. Znajdziemy w nich mnóstwo przepisów z trudnodostępnych lub bardzo drogich produktów. Ale ja je kupuję, ponieważ znajduję w nich wiele inspiracji, oryginalnych połączeń smakowych.

Ma Pani w swojej kolekcji jakieś „białe kruki”?

365 obiadów za pięć złotych Lucyny Ćwierczakiewiczowej – książkę, do której nieustannie powracam. Lubię też bardzo książkę kucharską Neli Rubinstein, a także książki Marii Disslowej i Marii Ochorowicz-Monatowej i oczywiście wiele starych ksiąg kucharskich, które są prawdziwą skarbnicą wiedzy kulinarnej.

Mówi Pani o książkach kucharskich wydanych tylko przez kobiety…

Mam też książki Jamiego Olivera – bardzo je lubię, i w ogóle, jego jako kucharza też. Włoska wyprawa Jamiego to bardzo dobry przewodniki po kuchni śródziemnomorskiej. Można z niej sporo rzeczy zaczerpnąć – dowiedzieć się, na przykład, jak zrobić podstawowe risotto, które już można urozmaicać według własnego smaku i fantazji.

Ma Pani wrażenie, że kobiety dominują w kuchni?

W polskich domach wciąż tak, aczkolwiek to się zmienia. W mniejszych miastach istnieje jeszcze tradycyjny podział ról w kuchni. W większych już to wygląda inaczej – mężczyźni interesują się kuchnią, często sami gotują. Ale z pewnością więcej kobiet piecze ciasta. Wydałam cztery książki kulinarne, ale to ta pierwsza pt. Słodki świat, wydana w 2005 – tylko o ciastach i deserach – ciągle najlepiej się sprzedaje wśród pań. Słodki świat to zdecydowanie kobiecy świat. Ale nie ma w tym nic złego. Każdy kto gotuje, je mniej proszkowych, półproduktowych czy gotowych dań. A to zdecydowanie sprzyja zdrowiu.

Kilka lat temu główne programy kulinarne w telewizji mainstreemowej były prowadzone przez mężczyzn. Później powoli zaczęły pojawiać się w nich kobiety. Dlaczego ?

Do niedawna, faktycznie, kucharzami w restauracjach byli głównie mężczyźni. Nie z tego powodu, że lepiej gotują, tylko dlatego, że to ciężka, fizyczna praca. W dodatku o niewdzięcznych godzinach dla kobiety – zaczyna się wcześnie rano i kończy późno w nocy. Pierwsze programy kulinarne prowadzone były przez mężczyzn, bo w tym zawodzie było ich po prostu więcej. Ta kuchnia, którą ja proponuję w programie Ewa gotuje jest kuchnią domową. Potrawy, które można przygotować w przeciętnym domu z produktów z pobliskiego sklepiku.

Chce Pani namówić widzów na domowe obiady?

Chcę, by gotowanie wiązało się z miłym spędzaniem czasu z rodziną, z przyjaciółmi. Jeżeli ktoś nie lubi gotować, nie powinien tego robić. Robienie czegoś, czego się nie lubi, jest bez sensu. Gotowanie z przykrością?! Kucharzę, bo lubię! Sprawia mi frajdę przyjmowanie przyjaciół, gości, rodziny, przygotowywanie świąt. Ale nie każdy musi to robić.

Porozmawiajmy o programie Przez żołądek do serca. Czy istnieje jakiś niezawodny przepis kulinarny na zdobycie czyjegoś uczucia?

Nawet zwykła herbata, ale zrobiona z uczuciem i podana do łóżka może uwieść każdego. W ostatni weekend byłam przeziębiona, a moja dwunastoletnia córka przygotowała dla mnie herbatę z miodem, cytryną i imbirem do łóżka. Dwa dni wcześniej pytała, jak zrobić sos winegret, by w sobotę zaskoczyć mnie śniadaniem – sałatą z własnoręcznie zrobionym sosem…

W programie Przez żołądek do serca, w przeciwieństwie do Ewa gotuje, przygotowujemy bardziej wyszukane potrawy, na przykład panna cottę z zieloną herbatą matcha i mleczkiem kokosowym. Wraz ze współautorem, zawodowym kucharzem Witkiem Iwańskim spełniamy marzenia, chcemy pokazać różne ciekawe przepisy, zaintrygować…
…trafić do serc?

Tak, trafić do serc. Pozwolić ludziom spróbować rzeczy, których dotąd nie skosztowali.

Jest Pan krytyczna wobec kuchni swoich znajomych?

Nie oceniam znajomych. Uważam, że ten, kto przygotowuje dla mnie jedzenie, robi to z dobrą intencją. U przyjaciół czy w restauracji raczej zastanawiam się, co ciekawego mi ktoś zaproponuje. Oczywiście, byłam jurorem w jednym z odcinków programu MasterChef i tam musiałam oceniać potrawy uczestników, ale to była zupełni inna sytuacja.

Jakim zapachem opisałaby Pani swoją kuchnię?

Aromatami cynamonu, imbiru, pomarańczy, cytryn i pieczonych jabłek. Uwielbiam jabłka w każdej postaci – sok jabłkowy świeżo wyciskany, jabłka pieczone i szarlotkę w najrozmaitszych wersjach. To absolutnie nasze danie narodowe!
Słyszałam, że jest Pani gadżeciarą?

Absolutnie tak! Od kilku miesięcy piszę felietony na ten temat do „Zwierciadła”. Lubię wszystkie nowinki techniczne i technologiczne, a zwłaszcza gadżety kuchenne – czasem pokazuję je w programie Przez żołądek do serca.

Jakiś faworyt?

Moim ulubionym gadżetem są, dostępne na stronie LeDuvel, pojemniczki na połówki cytryn. Cytryny przekrawa się na połowę, wyciska się z jednej części sok, ale co zrobić z tą drugą? To dwa, śliczne zielone pojemniczki. Można je podawać na stół, wyciskać w nich sok. Mają zamykany dziubek, w związku z tym sok się nie wylewa, można je przechowywać w lodówce. Drugim gadżetem jest spieniacz do mleka. Prosta rzecz, kosztuje mało, a ma wiele funkcji. Można nim spienić mleko do latte, albo zrobić frappe. Nie trzeba mieć mega ekspresu. To gadżety, które sprawdzają!

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Najnowsze artykuły

Jak mądrze zażywać leki bez recepty?

Stwierdzenie, że wynalezienie leków, jest największym dobrodziejstwem i jednocześnie przekleństwem naszej cywilizacji, ma w sobie wiele prawdy. Z roku na rok zażywamy...

Andrzej Grabowski – Cały czas się uczę

Jest jednym z najlepszych polskich aktorów. Od ponad trzydziestu lat gra na deskach teatru. Jego kariera na szklanym ekranie nabierała tempa powoli,...

Uwaga na odmrożenia!

Chłód, wilgoć i ostry wiatr – to trójka zimowych antybohaterów. Przy takim połączeniu trzeba szczególnie uważać, bo łatwo o odmrożenia.

Epidemia chorób tarczycy?

Nieprawidłowości w naszym organizmie, szczególnie te trudne do wyleczenia, mogą być skutkiem chorób tarczycy. Problem częściej dotyczy kobiet. Badanie wstępne jest...