Dzieci nie boją się Pana wąsów?
Nie, czasami śmieją się, że mogły mi się zsunąć włosy z czubka głowy pod nos. Nie spotkałem się z tym, aby się bały, ale nawet jeśli byłby to powód do strachu i tak się nie ogolę.
Zbierałam opinie wśród pacjentów. Moja koleżanka wspomina, że w Pańskim gabinecie była tańcząca butelka reagująca na kaszel i mnóstwo innych zabawek. I kazała podziękować, że jej Pan nie wysłał na wycinanie migdałków, tylko przepisał tabletki.
Aktualnie nawet pieskom się nie obcina ogonów ani uszu, więc gdy nie ma ewidentnej potrzeby na przykład ropnia okołomigdałkowego lub problemów z oddychaniem, migdałków nie ma zwykle potrzeby wycinać.
Niestety tak się to poukładało, że po 23 latach zamknąłem gabinet. Kardiolog powiedział mi: „jeśli chcesz dożyć wnuków to zadbaj o siebie”. Posłuchałem. Zadbałem o siebie rezygnując z czegoś na literę „P”. Wszystkie inne na „P” (red. picie, palenie i …) poza pracą musiałem zostawić mimo, że byłem do nich przyzwyczajony.Jest Pan pediatrą znanym z ze swoich „szaleństw”. W Internecie znalazłam taki opis: „Buduje w szpitalu ogrody i place zabaw, zaprasza św. Mikołaja z prezentami, a dla tych porzuconych szuka rodziców.” Jakie będzie najbliższe szaleństwo?
Szalonych planów mam jeszcze przynajmniej na 50 lat, ale tyle żyć nie będę. W związku z tym część z nich zostanie dla następnych lekarzy i ich pacjentów. Każda z wariacji musi być tajemnicą, bo nie będzie to szaleństwo, lecz perfidnie przygotowany plan.
Obecnie rzeczywiście tych szaleństw jest dużo – ostatnio koncentruje się na pielęgnowaniu ogrodów oraz ratowaniu ludzi w sytuacjach zagrożenia życia – wiceprezesuje w fundacji R2 – Motocyklowym i Rowerowym Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. Już od ośmiu lat jeździmy po Krakowie, pomagamy i jako wolontariusze nie bierzemy za to pieniędzy. Jest to też szaleństwo: można zgromadzić grupę młodych ludzi, którzy chcą pomóc i nie dostawać za to ani złotówki.
Niedawno ukazała się Pana książka dotycząca żywienia dzieci. Co było powodem do napisania? Czy rodzice rzeczywiście nie wiedzą jak karmić?
Uważam, że wiedzą. Ale często radzą się babć, pani fryzjerki lub czytają kolorowe pisma. Wszyscy chcą chętnie doradzić, ale niekoniecznie te rady są takie, jakich byśmy oczekiwali. Prowadząc gabinet doszedłem do wniosku, że jest to grzech wszystkich pediatrów – koncentrujemy się, jak pomóc choremu dziecku, przepisujemy leki, sprawdzimy czy dziecko dobrze się rozwija, ale nie mówimy – często z powodu braku czasu – co dziecku dawać jeść. Zwykle rodzice wychodzą z gabinetu i nie zdążą zapytać o coś tak oczywistego jak jedzenie. Przecież oni byli karmieni i jest to biologicznie uzasadniony proces, który cały czas trwa. W związku z tym wydawało by się, że ta najprostsza czynność jest realizowana codziennie więc co tu więcej dodawać. Z drugiej strony wszędzie te reklamy ciasteczek, batoników, soczków i tym podobnych. Zamykając gabinet po 23 latach stwierdziłem, że jestem coś winny pacjentom. To jest jedno. Drugie to potrzeba związana z moją profesją – od 30 lat zajmuję się między innymi leczeniem żywieniowym tzn. leczeniem i żywieniem dzieci, które nie mają jelit w związku z tym są skazane na bardzo precyzyjną podaż dożylną lub tylko tego, co mogą tolerować.
Czy w takim razie należy karmić dzieci inaczej niż dorosłych?
Troszeczkę inaczej, ale musimy się zdać na to, czego chce natura. Wszędzie są zakazy: co należy jeść, a co nie. I co z tego wynika? Zakładamy, że dziecko powinno zjeść 1000 kalorii dziennie. Ale nie wiemy, ile to jest dokładnie zupki lub innego produktu. I wreszcie jak to przygotować, by było adekwatne do danego wieku.
Przed napisaniem tej książki robiłem badania targetowe: czego oczekiwaliby od niej rodzice i dziadkowie. W ten sposób powstała publikacja z dietą na około 500 dni. I wreszcie to co przeżyłem w swoim gabinecie – pytania typu „czy moje dziecko nie zachoruje, bo je w szkole chipsy, a czasem hamburgera?”. Jeśli takie jedzenie nie staje się codziennością, nic się nie stanie. Musimy się skoncentrować na normalnym żywieniu dzieci.
Czyli rozumiem, że popiera Pan pomysł, aby zakazać sprzedaży batoników i chipsów w szkolnych sklepikach?
Nie, właśnie nie popieram. Jestem absolutnie za tym, aby w szkole były sklepiki i by dzieci mogły w nich kupić to, na co mają ochotę. Żeby były i chipsy i batoniki oraz te przeklęte żelki ale też i jogurt. Często rodzice dają pieniądze dziecku „żeby kupiło sobie coś do zjedzenia”, bo nie zdążyli mu przygotować rano śniadania. Efekt jest taki, że dziecko musi to „coś” kupić, bo jest głodne. Ale na pewno żaden rodzic nie mówi dziecku, by kupiło sobie chipsy tylko sugeruje bułkę lub drożdżówkę. I dziecko mimo, że o tym pamięta i tak przeważnie kupi chipsy, bo wszyscy koledzy je kupują. Jeśli będziemy traktować słodycze jako coś zamiast posiłku, będzie to szkodliwe. Ale jeśli dziecko zje śniadanie i zapakujemy mu kanapki na długą przerwę to możemy mu dać 5 zł by też mogło sobie kupić coś na co ma ochotę. Nie możemy powodować sytuacji, że czuje się gorsze od rówieśników, bo nie kupi chipsów. Jeżeli będziemy traktować słodycze jako coś naturalnego i nie jako nagrodę, to mogą one być naturalnym uzupełnieniem diety, bo ile dziecko będzie w stanie ich zjeść po normalnym śniadaniu?
Nie powinno się dzieci nagradzać słodkościami?
Nie. Słodycze mają być naturalnym elementem diety człowieka. Nie możemy traktować tego jak nagrody, bo wykształcimy w sobie i w dzieciach zły nawyk. Zarówno porażki jaki sukcesy będziemy zajadać. Jeżeli posiłek i słodycz będziemy traktować jako rzecz normalną, uzupełnienie diety bez balastu nagrody czy zakazu, to nie będą one szkodliwe. Podoba mi się skandynawski model – jedzenie słodyczy jeden dzień w tygodniu.
Czy to prawda, że od nadmiaru cukru dzieci robią się nadpobudliwe?
To jest jeden z mitów. Pytaniem jest, co budzi większą agresję. Czy rozwrzeszczane dziecko, bo chce zjeść kawałek czekolady czy wtedy kiedy zje. Chyba wtedy nie jest bardziej agresywne. Musimy mieć radość z wychowywania i karmienia dziecka, a nie zastanawiać się jakie są zakazy i nakazy.
Rozmawiała: Aleksandra Klusińska
[box title=”Prof. nadzw. dr hab. Mikołaj Spodaryk „] Prof. nadzw. dr hab. Mikołaj Spodaryk jest pediatrą, pracownikiem Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii Wydziału Lekarskiego UJ, twórcą i ordynatorem jedynego w Polsce południowej oddziału zajmującego się żywieniem pozajelitowym dzieci w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Organizuje obozy dla dzieci, które nazywane są „szaleństwem doktora Spodaryka”. W 2010 r. zadbał o to, aby przy szpitalu w Prokocimiu zakwitły ogrody, w których mali pacjenci mogą aktywnie spędzać wolny czas. Jest założycielem pierwszego w Polsce oddziału Rowerowych Ratowników Miejskich. Prodziekan Wydziału Zdrowia i Nauk Medycznych Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. W 2008 uhonorowany tytułem Miłosiernego Samarytanina w kategorii pracownik służby zdrowia. [/box]